wtorek, 20 stycznia 2015

Młodzi i zdolni, czyli kto jest nadzieją kina



Młodzi i zdolni, czyli kto jest nadzieją kina 

Kto jest świeżym powiewem talentu aktorskiego? 
Kto ma szansę dorównać obecnym sławom kina? 
Kto z młodego pokolenia aktorow najmocniej zachwycił widzów? 
Zapytałam o to Łukasza Skotnicznego.


Podstawą do nakręcenia dobrego filmy jest reżyser. Drugie miejsce zajmuje ciekawy scenariusz, bo bez niego ani rusz. Mimo wszystko niezwykle ważną rolę przy produkcji filmów odkrywa aktorstwo. Aktorowi na pewno nie uda się zrobić z filmu arcydzieła, ale może urozmaicić on obraz, sprawić że nawet słaba produkcja zostanie zapamiętana. Może i znakomity film nie potrzebuje rewelacyjnych aktorów, ale czy ktoś może sobie wyobrazić „Ojca Chrzestnego” bez perfekcyjnej gry Marlona Brando? Albo „Wściekłego byka” bez Roberta De Niro? Zapewne oba te obrazy bez wybitnych ról pozostałyby arcydziełami, ale na pewno straciłyby nieco na jakości. Już od najwcześniejszych lat aktorzy zachwycali swoim talentem. Niektórzy z nich dzięki brawurowej grze doprowadzali do smutku, radości, czy też przyprawiali o zdenerwowanie widzów. Charles Chaplin, Ingrid Bergman, Marlon Brando, Bette Davis, wiele wybitnych postaci kina już odeszło z tego świata. Robert De Niro, Meryl Streep, Al Pacino nie będą grać wiecznie. Również pokolenie takich aktorów, jak Kate Winslet, Brad Pit, czy też Leonardo DiCaprio kiedyś przeminie. Czy są w takim razie godni następcy tych legend kina? Aktorzy młodzi, którzy mogą swoim talentem zachwycić kolejne pokolenia kinomanów? Odpowiedź na to pytanie jest pozytywna, bowiem zarówna u mężczyzn, jak i u kobiet przez ostatnie kilka lat pojawiły się ciekawe pełne talentu młode twarze.

Zacznijmy od aktora, który w ostatnich kilku latach zyskał sławę dzięki występom w trylogii „Transformers”. Postać grana przez Shie LaBeoufa była jednym z największych plusów produkcji Michaela Baya. Rola Sama Witwicky’ego, zakompleksionego, niepewnego siebie nastolatka przypadła młodemu aktorowi do gustu. Widać w każdym pojedynczym ujęciu. LaBeouf był naprawdę zabawny, znakomicie odnajdywał się w każdej odegranej scenie. Dzięki tej roli młody chłopak zyskał uznanie zarówno wśród widzów, jak i producentów filmowych. Przez to na kolejne obrazy z jego udziałem nie trzeba było długo czekać. Dzięki swoim umiejętnościom dostał role nawet u Spielberga w czwartej części przygód samego Indiany Jonesa. Aktor jest chyba stworzony do roli nieco komicznych postaci. Jednak potrafi również z bardzo dobrym skutkiem zagrać w dramacie. Zanim zyskał sławę dzięki serii „Transformers” wystąpił w mało znanym filmie „Wszyscy twoi święci”. Wciela się w nim w postać Dito, młodzieńca, który żyje w mieście pełnym przemocy. Ma rodzinę i przyjaciół, którzy kształtują jego charakter, jednak chłopak dusi się w tym otoczeniu. Pragnie uciec z miejsca zamieszkania, ponieważ jest ono dla niego zbyt brutalne, ponadto chce również w życiu coś osiągnąć. Wszystkiemu niestety sprzeciwia się ojciec. Uważa on bowiem, że miejsce syna jest przy rodzicu. LaBeouf na wysokim poziomie ukazuje cierpienie swojego bohatera. Nie jest ono przerysowane, jest autentyczne. Z jednej strony są przyjaciele i rodzina, z drugiej być może nowe życie w lepszym miejscu. Z takimi dylematami musi poradzić sobie Dito, taką postać udanie odgrywa LaBeouf. To właśnie gwiazda „Transformers” jest tutaj numerem jeden jeśli chodzi o aktorstwo, wyprzedzając samego Roberta Downeya Jr. Spotkałem się już z opiniami, że to właśnie LaBeouf ma największe szanse w przyszłości zastąpić takich aktorów, jak Brad Pitt, czy Edward Norton. Czy największe z pośród wszystkich aktorów? Tego nie wiem, ale mam nadzieję, że mu się to uda.

W 2010 roku David Fincher dzięki swojemu świetnemu „The Social Network” ukazał szerszej publiczności talent dwóch ciekawie zapowiadających się aktorów. Pierwszym z nich jest Jesse Eisenberg w roli twórcy Facebooka, Marka Zuckenberga. Mark jest postacią z ponadprzeciętną inteligencją. Tacy ludzie mają problemy z akceptacją przez społeczeństwo i nie inaczej jest przypadku fincherowego Zuckenberga. Już na samym początku bohater zostaje rzucony przez swoją dziewczynę. Na ich ostatnim spotkaniu widać, że Mark ma problemy z rozmowami z rówieśnikami. Ale to właśnie brak i potrzeba akceptacji motywuje go do założenia jednego z najpopularniejszych portali internetowych. Eisenberg w swojej roli jest wręcz perfekcyjny. Przez cały czas gra z jedną niemal psychopatyczną miną. Nawet, gdy wypływa z niego potok słów nie widać grymasu na jego twarzy. Eisenberg jest, jak maszyna, która strzela słowami, ale nie okazuje przy tym emocji. Nagrodą za tak dobrą rolę były oczywiście nominacje do Oscara, Złotego Globu oraz BAFTY. Co prawda aktor nie zdobył żadnej ze statuetek, jednak gdyby mu się to udało, zapewne nikt by się temu nie sprzeciwił.

Drugim aktorem zasługującym na uwagę jest oczywiście Andrew Garfield. Niestety, ale nie miał on tak ciekawej postaci jak jego kolega z planu, mimo to wykazał się dużymi umiejętnościami. Garfield wciela się w postać współzałożyciela facebooka Eduardo Saverina. Chłopak też jest inteligentny, ale już nie tak, jak Zuckenberg. W przeciwieństwie do Marka nie ma on problemów z kontaktami z rówieśnikami oraz z wyrażaniem swoich emocji. Dzięki temu właśnie Garfield wykazuje się w filmie. Po za tym Garfield już wcześniej pokazał, że ma talent do aktorstwa w filmie „Boy A”. Za rolę w tym obrazie otrzymał nagrodę BAFTA, dla najlepszego aktora telewizyjnego. Natomiast nominacje do Złotego Globu i BAFTA za „The Social Network” mogą tylko utwierdzić w przekonaniu, że chłopak ma wielkie szanse zostania aktorem pokroju Leonarda DiCaprio, czy też Brada Pitta.

Ryan Gosling mimo młodego wieku zyskał już wielkie uznanie na świecie, jako aktor. Po raz pierwszy swój wielki talent pokazał w 2001 roku w „Fanatyku” Henry’ego Beana, gdzie wcielił się w postać antysemity, który sam jest Żydem. Później wystąpił m.in. w „Pamiętniku” i „Blue Valentine”. Lecz chyba najbardziej udanym rokiem dla aktora był 2011. Gosling zagrał wtedy dwie świetne role, w „Idach marcowych” i „Drive”. Zwłaszcza w obrazie Nicolasa Windinga Refna wykazał się nieprzeciętnym talentem. Gosling bardzo udanie ukazał w granej przez siebie postaci dwa odmienne charaktery. Z jednej strony dobry, miły, opiekuńczy dla swojej ukochanej. Z drugiej strony, gdy chodzi o bezpieczeństwo dziewczyny zmienia się prawdziwą bestię, dla tych, którzy chcą ją skrzywdzić. Gosling momenty pełne gniewu i agresji odegrał tak, że nadal można było zobaczyć w nim tego miłego i opiekuńczego chłopaka. Do czegoś takiego potrzebne są spore umiejętności. Oprócz tych dwóch obrazów aktor w 2011 roku pokazał się z dobrej strony również w komedii „Kocha, lubi, szanuje”, za co został nominowany do Złotego Globu. Obecnie trwają pracę nad kolejnym filmem Refina, w którym główną rolę zagra właśnie Gosling. Czyżby szykował nam się duet na miarę Scorsese-De Niro?

Goseph Gordon Levitt, ten aktor ma chyba już zagwarantowaną wielką karierę w Hollywood. Po raz pierwszy jego zdolności aktorskie zauważyłem w „500 dni miłości” i już wtedy pomyślałem sobie, że ten chłopak ma przed sobą przyszłość. Na wielki sukces nie trzeba było długo czekać. W 2010 roku wystąpił bowiem w megahicie „Incepcja”, dzięki której wybił się na sam szczyt aktorskiej piramidy. Na ekranie widać jego dojrzałość, doświadczenie i pewność siebie. Swoją rolą przewyższył chyba nawet samego DiCaprio. Patrzenie, jak Levitt porusza się na ekranie było czystą przyjemnością. W 2011 roku wystąpił w komedio- dramacie „50/50” i po raz kolejny pokazał, że grać w filmach to on potrafi. Czasem rozśmieszał, czasem dołował widzów graną przez siebie postacią. Przy tym wszystkim widać było, jak dobrze bawi się na planie. W 2012 roku wystąpi w trzeciej części Batmana w ujęciu Christophera Nolana. Jestem przekonany, że będzie jednym z najlepszych aktorów, a konkurencje ma dużą.

Jak widać, jeśli chodzi o męską część aktorów jest kilka twarzy, które mają szansę przejść do historii kina. A jak jest w takim razie z paniami? Przyznam szczerze, że chyba jeszcze lepiej. W ostatnich kilku latach pojawiło się sporo niezwykle ciekawych aktorek. Ja postaram się wybrać kilka, które już
powinny być znane szerszej publiczności.

W 2010 roku Akademia Filmowa popełniła być może jeden z największych błędów w swojej historii przyznając Oscara dla najlepszej aktorki Sandrze Bullock. Nigdy nie zrozumiem, jakim cudem statuetki nie otrzymała Carey Mulligan, która była o kilka klas lepsza od zwyciężczyni. Mulligan swoją rolą uratowała nieco nudnawy obraz „Była sobie dziewczyna”. Na scenie poruszała się z gracją samej Audrey Hepburn. Aktorka ma niezwykły wdzięk, który możemy zobaczyć w każdym filmie z jej udziałem. Wszystkie postacie, jakie do tej pory zagrała mają charakter i urok, które Mulligan bez większych problemów im nadaje. Nic dziwnego, że została ona nazwana nową Audrey Hepburn. Mam nadzieję, że Hollywood nie zmarnuje takiego potencjału.

W 2007 roku powstały dwa wielkie obrazy amerykańskiego kina, które były na ustach wszystkich widzów i krytyków z całego świata. Chodzi mi oczywiście o „To nie jest kraj dla starych ludzi” oraz „Aż poleje się krew”. Oprócz dwóch tak zacnych dzieł, na ustach krytyków i widzów była również młodziutka Ellen Page, a szczególnie jej rola w komedii „Juno”. Page ma w sobie coś, co pozwala jej
wyjść z dobrym skutkiem niemal z każdej roli. Szczególnie dobrze jej wychodzą role postaci nieco zwariowanych i zakręconych. Taką właśnie gra w „Juno”. Aktorka ma spory dystans do siebie i świetnie to wykorzystuje na ekranie. Przy tym ma charyzmę i niesamowitą osobowość. Jest odważna i ma niezwykle silny charakter, przynajmniej tak wygląda na ekranie. Ma zaledwie 23 lata, a już na swoje konto może zapisać nominację do Oscara, Złotego Globu oraz Bafty.

Podobną charyzmę i dystans do siebie ma Emma Stone. Aktorka znana jest głównie z komedii młodzieżowych, ale przynajmniej takich, które można obejrzeć bez chęci popełnienia samobójstwa. Przełomem w jej karierze była rola w „Łatwej dziewczynie”. Jest to oczywiście komedia dla młodzieży. Zabawna, przyjemna, prosta. Mimo to, Stone potrafiła zagrać w niej tak dobrze i ciekawie, że aż dostała nominację do Złotego Globu! Jak często się zdarza, aby aktorzy prostych komedii dla młodzieży zdobywali nominację w tak prestiżowych nagrodach? Chyba rzadziej niż zwycięstwa w lotto. Podobnie, jak Page jest odważna i pewna siebie. Widać, ze aktorstwo ma we krwi. I nawet, jeśli przez większość kariery będzie występować w produkcjach pokroju „Łatwej dziewczyny” to i tak osiągnie uznanie w biznesie filmowym. A przynajmniej ja w to wierzę.

W 2011 roku, kiedy to Oscara dla najlepszej aktorki odebrała Natalie Portman, z jednej strony byłem
zadowolony, gdyż gwiazda „Czarnego łabędzia” zagrała naprawdę dobrze, jednak z drugiej było mi nieco szkoda młodziutkiej Jennifer Lawrence. Nie była ona słabsza od słynniejszej koleżanki po fachu. Na nagrodę moim zdaniem zasłużyła sobie równie mocno, jak Portman. W „Do szpiku kości” zagrała postać młodej dziewczyny. Niezwykle silnej dziewczyny, która wykonywała robotę dorosłych nie tylko kobiet, ale i mężczyzn. I właśnie Lawrence taka była. Silna. Na ekranie nie było widać nowicjusza, a raczej człowieka z wielkim doświadczeniem w swojej profesji. Ze wszystkich aktorów i aktorek, które tutaj podałem, jako nadzieje kina, Lawrence jest najmniej medialna, najmniej komercyjna. Nominację do Oscara nie zdobyła dzięki swojej popularności albo popularności filmu. Akademia doceniła ją tylko i wyłącznie za talent. Obraz „Do szpiku kości” był filmem niszowym, a takie rzadko zdobywają przychylność Akademii. Mam wielkie nadzieje, że ta aktorka kiedyś otrzyma Oscara.

W poprzednim roku Michelle Williams dokonała rzeczy niezwykłej. Potrafiła tak wcielić się w odgrywaną przez siebie postać Marylin Monroe, że trudno byłą ją odróżnić od oryginału. Co więcej Williams nie urodziła się do tej roli. Przed udziałem w „Mój tydzień z Marylin” nie przypominała w niczym nieżyjącej już legendy kina. Ona po prostu ma tak wielki talent, ze potrafiła ją tak dobrze odegrać. Na ekranie pokazała tak dużą klasę, że czasami można było pomyśleć, że Monroe żyje. Ruchy, gesty, każde spojrzenie oraz uśmiech wyglądały, jak zdjęte z gwiazdy „Pół żartem, Pół serio”.
Otrzymała nominację do Oscara, lecz niestety przegrała z legendarną Meryl Streep, od której moim zdaniem była lepsza. Nie była to jej pierwsza nominacja. Już w 2006 roku miała możliwość zdobycia statuetki za rolę w filmie „Tajemnica Brokeback Mountain”. Również jej się nie udało, ale jestem dobrej myśli, ponieważ przy tej aktorce widać progres. Jej umiejętności jeszcze rosną i jestem przekonany, że stanie się wielką postacią kina.

Chociaż jest jeszcze kilka ciekawych aktorek wspomnę jeszcze tylko o jednej. A mianowicie o Mili Kunis. Jeśli chodzi o tą panią, to najbardziej ją kojarzyłem z serialu animowanego „Głowa rodziny”. Podkłada tam głos pod jedną z bohaterek. Spisuje się znakomicie, ale jednak to nie jest prawdziwe aktorstwo. Kojarzę ją także z serialu „Różowe lata 70-te” oraz z filmu „Max Payne”. Tymi rolami jednak nie specjalnie zwróciła moją uwagę. Owszem grała poprawnie, lecz nie było to nic ponad przeciętność. Pewnie to, dlatego, ponieważ produkcje, w których wystąpiła nie wymagały od niej zbyt wiele. Dopiero w 2010 roku pokazała swój talent, dzięki roli w „Czarnym łabędziu”. Zagrała tam poukładaną dziewczynę, która jest rywalką głównej bohaterki. Była miła, prowokująca, seksowna i doskonale partnerowała Natalie Portman w tym obrazie. Idealnie wpasowała się w swoją postać. 
Niestety, ale po mimo swojej dobrej roli w produkcji Darrena Aronofsky’ego pani Kunis może się zmarnować. A sama hollywoodzka fabryka snów może jej w tym pomóc. Aktorka zaczynała od filmów rozrywkowym, prostych itd. „Czarny łabędź” może nie był jakoś specjalnie ambitnym obrazem, ale przerastał wcześniejsze produkcje, w których wystąpiła. A co się stało po roli w obrazie
twórcy „Requiem dla snu”? Kunis chyba spoczęła na laurach i znowu wróciła, tam gdzie zaczynała. Występ w kiczowatym „To tylko sex” był chyba błędem. Mogę mieć tylko nadzieję, że jednorazowym. A następne obrazy będą wymagały większego talentu aktorskiego.

Jak widać jest grupka młodych aktorów, którzy mają szanse zastąpić takie legendy jak Meryl Streep czy Al Pacino. Niektórzy z nich już osiągnęli sukces, a mają przed sobą jeszcze sporo czasu na stanie
się legendami. W tym przypadku wiele będzie zależało także od wyborów ról, jakie zechcą odegrać. Nam widzom pozostaje jedynie nadzieja, że będą to wybory, które pozwolą aktorom się rozwinąć, a
nie jedynie zarobić.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz