wtorek, 20 stycznia 2015

Ciekawe kreacja aktorskie



Dzisiaj chciałbym przedstawić kilka niezwykle ciekawych kreacji aktorskich. Nie jest to jednak ranking ról, które uważam za najlepsze, chociaż niektóre z nich z pewnością by się w takim zestawieniu znalazły. W zestawieniu znalazły się role charyzmatyczne, łatwo zapadające w pamięć.

Maria Falconetti jako Joanna d'Arc („Męczeństwo Joanny d’Arc”)

W 1928 C. T. Dryer wyreżyserował jeden z najlepszych filmów w historii kina, „Męczeństwo Joanny d’Arc”. Jednym z największych atutów obrazu, była niezwykła rola Marii Falconetti wcielającej się w tytułową postać. Film jest niemy, dlatego cierpienie głównej bohaterki współcześnie nie powinno „grać” widzowi na uczuciach, jak w dźwiękowych produkcjach. Jednak nic bardziej mylnego. Ta nieznana aktorka dzięki niebywałej mimice twarzy odegrała coś nieprawdopodobnego. Podczas oglądania produkcji widz na własnej skórze może poczuć ból, przez jaki przechodzi Joanna d’Arc. Spojrzenia aktorki są pełne strachu, przerażenia, smutku, dzięki czemu widzimy, jakiego wielkiego cierpienia doznała Joanna. Często się spotykałem z twierdzeniem, iż jest to najlepsza rola kobieca w historii kina. Ciężko jednak mi było porównywać role w niemych produkcjach z tymi z filmów dźwiękowych, jednak jeśli w 2012 roku Oscara za najlepsza rolę męsko zdobył Jean Dujardin grający w filmie niemym, to mogę stwierdzić, że rzeczywiście być może jest to najlepsza rola kobieca wszech czasów.

Al Pacino jako Michael Corleone (Trylogia „Ojciec Chrzestny”)

Moim zdaniem najlepszą rolą w karierze Ala Pacino był Michael Corleone. Postać ta była niezwykle interesująca, a wybór tego aktora był najlepszy z możliwych. Pacino świetnie odegrał wewnętrzną przemianę Michaela. Gdy się z nim zapoznajemy jest on przeciwny gangsterskim interesom swojej rodziny. Chciałby być inny od nich, żyć jak zwyczajny obywatel. Później Pacino subtelnie pokazuje jego przemianę. Wówczas zaczyna odgrywać postać kogoś znacznie „zimniejszego” od każdego członka swojej rodziny. Zazwyczaj opanowany, pewny siebie, na jego twarzy nie widać większych emocji. Samo spojrzenie Pacino przeszywa na wyrost. Jest to postać, której się można bać i jednocześnie czujemy do niej respekt. Genialne!

Marlon Brando jako Vito Corleone („Ojciec Chrzestny”)

Rola Brando w „Ojcu Chrzestnym”, to chyba legenda, jakiej nikomu nie trzeba przedstawiać. Dzięki znakomitej charakteryzacji i umiejętnością gwiazdy „Czasu Apokalipsy” otrzymaliśmy portret podstarzałego gangstera, wiedzącego, iż jego czas już przemija. Zmęczony, powolny sposób mówienia sprawia, że tej postaci nigdy nie zapomnimy. Zdecydowanie jedna z najlepszych i najbardziej charyzmatycznych ról w historii kina!

Robert De Niro jako Vito Corleone („Ojciec Chrzestny II”)

Trzeba przyznać, że Robert De Niro miał niezwykle ciężkie zadanie do zrobienia. Wkraczający do wielkiego świata filmu aktor musiał stanąć przez wyzwaniem dorównaniu genialnej kreacji Marlona Brando jako Vito Corleone. De Niro w kontynuacji arcydzieła Coppoli zagrał młodego Vito, wkraczającego dopiero w świat życia gangsterskiego. Trzeba przyznać, że aktorowi udało się dorównać starszemu koledze po fachu. Jego Vito jest młody i pełen sił. W grze aktora słychać charakterystyczny sposób mówienia, jakim obdarzył swojego bohatera Marlon Brando. Podczas seansu nie ma wątpliwości, że De Niro to ten sam Vito, co Brando tyle, że o wiele lat młodszy. Zasłużony Oscar!

Robert De Niro jako Travis Bickle (“Taksówkarz”)

Travis Bickle to niezwykle skomplikowana psychologicznie postać. Odegranie tej roli stanowiło dla aktora niezwykle duże wyzwanie. Prawdopodobnie niewielu mogłoby odegrać tak złożoną postać. Dla De Niro chyba nie ma rzeczy niemożliwych, bowiem w tą postać wcielił się perfekcyjnie. De Niro, jako Travis to osoba po przejściach wojennych. Ma problemy ze snem, dlatego jeździ swoją taksówką również w nocy. Oczywiście aktor nie gra ostentacyjnie traumy po wojnie, raczej dusi to w sobie. Travis chciałby spełnić swój amerykański sen, o lepszym życiu, posiadaniu dziewczyny. W pewnym momencie jego marzenia popadają w ruinę i wówczas coś w nim pęka. Ciężko jest określić, jaką postacią jest Travis, czy to dobry charakter, czy zły. De Niro nie dał nam satysfakcji zakwalifikowania go do żadnej kategorii, dlatego też uważam, że jest to jedna z najlepszych ról nie tylko w karierze słynnego aktora, lecz również w całej historii kina.

Russel Crowe jako Maximus („Gladiator”)

Russel Crowe w obrazie Ridleya Scotta “Gladiator” odegrał chyba swoją najlepszą rolę w karierze. Maximus w ujęciu Crowe’a jest mężczyzną niezwykle twardym, honorowym, człowiekiem z zasadami. Jest męski i potrafi walczyć, a największą miłością darzy swoja rodzinę. Crowe świetnie to wszystko pokazuje. Po śmierci swojej żony i synka, stara się cały ból i cierpienie tłumić w sobie. Za wyjątkiem jednej sceny nie cierpi zbyt ostentacyjnie, lecz widać, jakie wielkie cierpienie i jaką tęsknotę nosi w sobie. Ciężko jest odegrać wiarygodną postać z krwi i kości, tak właśnie zagrał Crowe w „Gladiatorze”. Ponadto gwiazdor „Pięknego umysłu” nie oszczędzał siebie i towarzyszących mu aktorów podczas scen walki. Aby wszystko było realistyczne, pojedynki w miarę możliwości były autentyczne. Takie sceny musiały być niezwykle wyczerpujące i zapewne zostawiały dużo siniaków. Zasłużony Oscar dla pana Crowe’a!

Heath Ledger jako Joker („Mroczny Rycerz”)

Joker z “Mrocznego rycerza”, to jeden z najciekawszych czarnych charakterów w historii. Wszystko głównie dzięki fenomenalnej roli Heatha Ledgera. Aktor, aby być jak najbardziej wiarygodnym zamknął się na kilka tygodni w pokoju i studiował portrety psychologiczne psychopatów. Joker Ledgera jest niezwykle charyzmatyczny, lecz przy tym nie ostentacyjny (o co niezwykle trudno). Chcemy go widzieć na ekranie, lubimy go, lecz jednocześnie przeraża nas. Ledgerowi udało się chyba wziąć najlepsze cechy każdego Jokera, jakiego widzieliśmy wcześniej na ekranie, a przy tym zrobić postać niezwykle oryginalną i niepowtarzalną, lepszą od każdego wcześniejszego Jokera. Jego sposób mówienia, gesty, mimika twarzy oraz śmiech, to coś, co łatwo rzuca się w oczy i zapamiętamy już na zawsze.

Toshiro Mifune jako Kikuchiyo („Siedmiu samurajów”)

Toshiro Mifune to jeden z najwybitniejszych aktorów kina japońskiego. Zagrał on wiele znakomitych ról, lecz jedna z nich utknęła w mojej pamięci szczególnie. Odegrana przez niego postać Kikuchiyo w „Siedmiu samurajach” Akiry Kurosawy, to bez dwóch zdań jedna z najbardziej charyzmatycznych ról wszech czasów. Mifune pokazał nam postać szaloną, nieco przygłupią, a jednocześnie ambitną i o wielkim sercu. Kikuchiyo wprowadził do filmu sporo humoru, dzięki świetnej grze Mifune. Bez wątpienia jest to postać komiczna, lecz ma w sobie sporo elementów postaci tragicznej, przez przejścia w przeszłości. Aktor musiał się namęczyć odgrywając swoją rolę, bowiem Kikuchiyo to osoba pełna energii, biega, krzyczy, walczy, praktycznie cały czas jest w ruchu. Japońska legenda spisała się rewelacyjnie. Nie wyobrażam sobie kogoś innego w tej roli.

Anthony Hopkins jako Hannibal Lecter („Milczenie owiec”)

Autor Thomas Harris, nakreślił chyba portret najbardziej przerażającego psychopaty w dziejach, Hannibala Lectera. Ten portret w 1986 roku na ekrany przeniósł Michael Mann, jednak sam Lecter niczym nie zachwycał. Dlaczego? Bo aktor nie zagrał go tak, abyśmy się mogli go bać. Dopiero kilka lat później, gdy w adaptacji „Milczenia owiec” słynnego doktora zagrał Anthony Hopkins, Hannibal Lecter stał się ikoną zła w kinie. Hopkins jest realnie przerażający. Już, gdy go widzimy po raz pierwszy na ekranie, emituje z niego zło. Widzimy szaleńca a gdy zaczyna mówić, geniusza. Podziwiamy każde zdanie, jakie wypowie, podziwiamy sposób, w jaki to mówi. Podczas seansu wiemy, że nie chcielibyśmy być na miejscu głównej bohaterki. Widzimy Lectera, jako psychopatę, szaleńca, a jednocześnie wiemy, że nie jest on chory psychicznie, jak inni pacjenci szpitala, w którym się znajduje. Wygląda na to, że on wie, iż jest zły, mimo tego, nie ma wyrzutów sumienia. Nie czuje strachu, potrafi panować nad emocjami. Hopkins stworzył rolę legendę Żaden inny morderca do tej pory nie był tak przerażający. Na ekranie pojawia się łącznie przez 16 minut, mimo to mamy wrażenie, jakby był tam o wiele dłużej. Ponad to, za te 16 minut aktorstwa, otrzymał Oscara za najlepszą rolę pierwszoplanową. Te kilkanaście minut wystarczyło, aby zostać uznaną za jedną z najlepszych ról wszech czasów. Prawdziwie wielka rola.

Autor: Łukasz Skotniczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz